Nie ma dnia, żeby zerkając w otchłań internetu nie natrafić na jakąś nową informację na temat tego, czy Robert Kubica będzie lub nie będzie jeździł w tym sezonie w Williamsie. Cóż niestety wszystkie znaki wskazują, że jednak miejsce przypadnie Siergiejowi Sirotkinowi, więc postaramy się trochę wyprzedzić nadchodzące wydarzenia i spróbujemy odpowiedzieć na pytanie – co jeśli nie wyścigowy fotel w F1?
Zacznijmy od tego, że oficjalnego ogłoszenia składu Williamsa jeszcze nie było. To oznacza, że za kulisami sporo się dzieje i nawet jeśli Sirotkin fotela jest już pewny, to zawsze możemy mieć nadzieję, że sankcje trupowskiej Ameryki uderzą w rosyjskie banki na tyle, iż SMP będzie mogło kupić swojemu protegowanemu co najwyżej Gran Turismo Sport, a nie fotel w królowej sportu motorowego.
Załóżmy jednak, że koszmar fanów Roberta się ziści i za parę dni wszyscy oni obudzą się i jeszcze będąc w łóżku przejrzą Facebooka wznosząc zaraz potem słyszalny jak cała Wisła długa lament pod tytułem „to tylko zły sen, to tylko zły sen…” Co wtedy stanie się z Robertem Kubicą i jego dalszymi losami w sporcie motorowym? Problem z takimi dywagacjami jest jeden – od czasu powrotu krakowianina za kierownicą Subaru Imprezy WRC prościej jest przewidzieć to jak aktualny układ planetarny wpłynie na konsystencję kuwety naszego kota, niż to co Robert zrobi dalej ze swoją karierą.
W tym momencie kończę jednak poranną kawę (tak, wiem, mam dziwną definicje słowa poranek), więc czemu by nie zajrzeć w fusy, które znalazły się na dnie mojego kubka. Jeśli Polak chce wrócić na pełny gwizdek za kierownicę – a wszystko wskazuje na to, że właśnie tak jest, bo w przeciwnym razie zatrudnianie Nico Rosberga na twarz swojego sztabu menedżerskiego i upalanie pierdołkowadych bolidów w miejscach, gdzie lepiej nie wypuszczać samotnie swoich dzieci, nie miałoby większego sensu.
Robert zapewne też, jak zawsze, patrzy na sam szczyt, więc możliwe, że nawet nie ma planu B i jeśli do F1 nie wróci to pewnie będzie mógł przeczytać sobie nasz artykuł i dogłębnie przeanalizować swoje dalsze możliwości ;). Żarty, żartami, ale prawda jest taka, iż Kubica w tym momencie nie powinien mieć planu B. Jeśli interesuje go F1, to musi stanąć na rzęsach i swoim wielkim nosie, żeby do niej trafić – nawet jeśli nie jako kierowca wyścigowy, to w taki sposób, żeby mieć dostęp do aktualnego bolidu i móc porównywać swoje umiejętności z obecnym składem danej ekipy.
Jeżeli Robert wpadnie na pomysł znany z ostatnich lat, czyli jeżdżenie sobie z kumplami i kierowcami rajdowymi wątpliwego talentu, którzy chcą sobie potrenować na asfalcie w swoim Mercedesie, to drzwi do F1 zamkną się na 99,999999999%. W Formule nikogo nie interesuje to, że kierowcy wsiadają do aut poniżej bolidu F2 i dobrze sobie w nich radzą. Poza tym Robert nie młodnieje, a młodych wilków z pieniędzmi takimi jak mają Rosjanie też nie brakuje. Niewiele zmieniłby też kontakt na jazdę w wyścigach GT, nawet fabryczny, bo to też nikogo nie interesuje w królowej sportów motorowych i to jest opcja dla tych, którym brakuje talentu lub szczęścia i mając 20 parę lat już układają sobie emeryturkę. Zresztą przypuszczam, że gdyby Robert powiedział w jakimś wywiadzie, że chce jeździć w GT, to jego komórka by się zagotowała, a pierwszym, który wyrkęciłby jego numer byłby Malcolm Wilson a.k.a. człowiek oportunista, który już miałby wizję Kubicy w Bentleyu.
Jakieś inne opcje w takim razie? O Formule E mi nawet nie wspominajcie, bo jak zobaczę taki komentarz pod artykułem, to osobiście znajdę autora i przyjadę go zadusić spalinami ze swojego auta. Le Mans? Brzmi… a w zasadzie brzmiało dobrze, zanim Niemcom poprzewracało się w ich ponurych dupach i praktycznie ubili legendarny wyścig na rzecz inwestycji w samochody na baterie. Jeszcze ze dwa lata temu ta opcja mogłaby być rozsądna, zwłaszcza że kilku kierowców LMP1 przystawiało się do F1 i to z całkiem niezłym skutkiem – ostatnio zresztą zrobił to Brendon Hartley – syn marnotrawny Red Bulla, który zaklepał sobie kontrakt na jazdę z Toro Rosso. Teraz jednak na topowym placu boju została tylko Toyota, która jeśli się nie zepsuje to zwycięstwo w Le Mans ma jak w banku, a poza tym nie zamierza zmieniać składu. Japończycy może wystawią trzecie auto specjalnie na legendarny wyścig, ale nawet jeśli chciałaby mieć wtedy u siebie Roberta, to nie jest to opcja, wokół której można budować cały program startów. Nie w przypadku zawodnika z ambicjami i talentem Kubicy…
Trzeba zatem zostać w F1 i nawet wziąć ochłap w postaci testera. Czy to źle? Nie do końca, bo choć niewiele osób wie, jak Polak wypadał na testach w Abu Zabi, to jedno jest pewne – gdyby decydował tylko talent i szybkość na torze, to kontrakty byłyby już dawno podpisane. Skoro nie decyduje talent, to wiele rzeczy może się zmienić nawet w trakcie sezonu. Płacenie jednej raty za swój fotel bez planów na kolejne zdarzało się nawet Nikiemu Laudzie. Długa przerwa sprawiła, że Kubica nie ma już niestety tak mocnych kart jak kiedyś i wrócił mniej więcej do podobnej sytuacji, w której był na przełomie lat 2005/06, kiedy potencjał był, ale musiał go udowodnić. Dlatego opcja bycia testerem nie jest taka zła – trzeba wejść do zespołu i Sirotkina oraz Strolla pokonać na wszystkich możliwych polach. Kubica musi wsiąć robotę na stanowisku poniżej swoich możliwości, aby zmusić Claire do myślenia i kalkulacji, że te miliony od ruskich nie nadrobią paru dych na okrążeniu…
Innej opcji nie ma i jeśli to się nie stanie to marzenia o Polaku w Formule 1 przepadną na conajmniej kilkanaście lat… Bo niestety z tych zawodników, którzy obecnie bronią naszych barw na torach, żaden ani trochę nie rokuje na F1…
Tekst: Paweł Zając
Tagi: Kubica, F1, Williams, Robert Kubica, Formuła 1