WRC Motorsport&Beyond

Sprytny trik Chińczyków. Wkrótce możemy jeździć tylko ich samochodami

Zbliża się nieuchronnie czas, w którym masowo przesiądziemy się do chińskich samochodów. Przesiadka nie powinna być bolesna, bo już teraz zajadamy się chińską kuchnią, używamy chińskiej elektroniki i nosimy chińskie ubrania (czasem sygnowane logotypami zachodnich producentów). Chińczykom do zawładnięcia światem motoryzacji wystarczą dwie rzeczy: rozwój elektromobilności i nasze zamiłowanie do nowych technologii.

Kiedy w 2012 r. ekipa brytyjskiego Top Geara kręciła reportaż w Chinach, Jeremy Clarkson i James May zaprezentowali obraz kraju dynamicznie rozwijającego się, ale też na swój sposób absurdalnego, na który trudno patrzeć inaczej niż z uśmiechem politowania.

Kraj podróbek i bylejakości

Jeszcze na początku lat 90. przeciętny Chińczyk cieszył się z posiadania roweru. O samochodzie mógł tylko pomarzyć, a nawet jeśli było go na niego stać, to i tak nie mógł go sobie kupić.

Do niedawna chińska motoryzacja wyglądała jeszcze w ten sposób

Jednak w czasie, gdy Clarkson i ekipa kręcili program w Państwie Środka, po tamtejszych drogach jeździło już ponad 100 mln samochodów i drugie tyle motocykli.

Chińczycy część swojej potęgi zbudowali na całkowitym braku poszanowania dla praw autorskich, co również zostało wyeksponowane w omawianym epizodzie brytyjskiego programu motoryzacyjnego.  Clarkson chwalił się przed widzami zakupionymi w tamtejszych sklepach podróbkami okularów Ray-Ban czy torbą Louis Vuitton.

W odniesieniu do motoryzacji, Chińczycy wyprodukowali też sporo samochodów, będących podróbkami europejskich odpowiedników – od BMW X5, po Mini Coopera. Tyle, że w Chinach nadano im enigmatyczne nazwy, jak Shuanguan SCEO czy Lifan 320. Najlepsza i tak pozostanie podróbka Alfy Romeo 166 o urokliwej nazwie Trumpchi.

Clarkson i May w Chinach. Fot. BBC

Wszystkie te samochody miały jedną wspólną cechę – za Chiny nie chcielibyście się pokazać w nich na ulicy…

Chiński cios w światową branżę automotive

Wydaje się jednak, że od 2012 r. minęły lata świetlne. Przynajmniej w chińskim kalendarzu.

Kraj, który do niedawna nie liczył się na motoryzacyjnej mapie świata, wkrótce w tej dziedzinie może rozdawać w karty.

Nowy elektryczny MINI Cooper SE

Symbolem tej rewolucji może być chiński SUV, któremu z zaciekawieniem przygląda się cała branża motoryzacyjna. Mowa o elektrycznym pojeździe o nazwie Byton M-Byte. Samochód ma być wyposażony w baterie o pojemności 71 lub 95 kWh, dysponując mocą od 272 do 408 KM.

Prawdziwą rewelacją tego modelu ma być jednak nie jego moc czy wygląd – który nawiasem mówiąc też jest niczego sobie – ale nagromadzenie funkcji „smart”. Już przy okazji wspomnianych samochodów o śmiesznych nazwach, które testowano przed siedmioma laty w Top Gearze, można było zauważyć, że Chińczycy kochają gadżety w motoryzacji. Przy okazji Bytona można natomiast powiedzieć, że weszli z tym zamiłowaniem na zupełnie nowy poziom.

Byton ma  być wyposażony w 48-calowy ekran dotykowy w desce rozdzielczej, a także mniejszy 7-calowy w kierownicy. Poza tym samochód ma odczytywać preferencje użytkownika i dopasowywać się do jego potrzeb, planując optymalną trasę przejazdu, ale też podpowiadając np. którą restaurację po drodze najlepiej odwiedzić.

Komentatorzy określają ten samochód mianem „smartfona na kółkach” i upatrują w nim głównego rywala dla pojazdów ze stajni Elona Muska.

Chińczycy w swoim stylu planują wielką produkcję. Każdego dnia z tamtejszych fabryk ma wyjeżdżać 820 egzemplarzy tego elektrycznego SUV-a.

Cena Bytona w wersji bazowej ma wynosić 40 tys. dolarów, czyli jakieś 150 tys. złotych. Jeśli stworzenie „smartsamochodu” wyjdzie Chińczykom tak dobrze, jak ostatnio wychodziło im produkowanie smartfonów, to możemy się spodziewać, że po Bytona ustawią się kolejki.

Byton, ze swoją ceną 40 tys. dolarów, ma być bezpośrednim konkurentem dla Tesli Modelu 3, która jest o 5 tys. dolarów tańsza. Ale Tesla nie jest SUV-em!

Nawet bez własnej marki Chińczycy rozdają karty

Gadżeciarski Byton może namieszać w branży motoryzacyjnej, jak Huawei namieszał w świecie smartfonów. Ale nawet bez własnej silnej marki rola Chińczyków na samochodowej mapie świata będzie tylko rosnąć. Wszystko za sprawą elektromobilności.

Niedawno prezentowaliśmy kalendarz, który odlicza czas do momentu, gdy elektryczne silniki całkowicie wyprą te napędzane paliwami konwencjonalnymi. Przyczyni się do tego trend odchodzenia od silników spalinowych, który szczególnie widoczny jest w Europie.

Tymczasem mogłoby się wydawać, że w kraju takim jak Chiny, kwestie dbałości o środowisko nie mają większego znaczenia. A jednak Chińczycy również planują odwrót od silników spalinowych i to już w nieodległej przyszłości. Nic dziwnego, skoro mają wszelką technologię i materiały do tego, by owe silniki spalinowe zastąpić elektrycznymi.

Szacuje się, że Chińczycy już teraz kontrolują 95 proc. metali ziem rzadkich, które wykorzystuje się m.in. do produkcji baterii samochodowych. To daje im niezależność od rynków zagranicznych, stawiając Państwo Środka w roli globalnego monopolisty na rynku napędów elektrycznych.

Niedawno Chińczycy donosili także, że odkryli u siebie nowe złoża litu – surowca niezbędnego do produkcji ogniw litowo-jonowych, a więc ważnego komponentu silników elektrycznych. Nawet jeśli chińskie baterie nie wylądują w chińskich samochodach, to prędzej czy później znajdziemy je w europejskich czy amerykańskich odpowiednikach.

Czy należy bać się chińskiej technologii?

Chińczycy wyrastają na światowego hegemona rynku nowoczesnych technologii. Ale nie można zapomnieć, że jest to również państwo z paskudnym PR-em, który nie wziął się przecież znikąd.

Relacje na linii USA-Chiny ciągle są napięte – ostatnio za sprawą zawirowań wokół marki Huawei

Wciąż nie opadły emocje po głośnej sprawie Huaweia, gdy podejrzewano, że jego sprzęt jest wykorzystywany do celów szpiegowskich. Po tych doniesieniach prezydent USA Donal Trump zakazał chińskiemu gigantowi handlu z amerykańskimi firmami.

Nie jest to przypadek odosobniony, bo już wcześniej zarzucano innej chińskiej firmie – czołowemu producentowi dronów – że jej sprzęt zbiera dane wrażliwe i przesyła je na chińskie serwery.

Chiny: sprzedaż pojazdów konwencjonalnych spada, elektrycznych stale wzrasta

W świetle tych rewelacji warto też przytoczyć wątek motoryzacyjny – otóż agencja Associated Press donosiła pod koniec ubiegłego roku, że chiński rząd zbiera dane na temat pozycji wszystkich samochodów elektrycznych u siebie w kraju.

Dane wykorzystywane są do tworzenia profilu ruchu kierowców, ale też zbierania informacji na temat ich miejsca zamieszkania czy wykonywanej pracy.

Informacje te dostarczają chińskiemu rządowi czołowi producenci samochodów, tłumacząc, że są one potrzebne do tego, aby samochody zostały dopuszczone do ruchu przez chińskie prawo.

Z kolei tamtejszy rząd uważa, że dane te są niezbędne do poprawy bezpieczeństwa publicznego i rozwoju infrastruktury. Jak by nie było – niesmak pozostaje.

I kto tu się będzie jeszcze śmiał?

Chiny prą do przodu niemal w każdej dziedzinie życia i nie oglądają się za siebie. Kiedy za kilka lat Chińczycy powrócą do wspomnianego odcinka Top Geara, pewnie będą się nabijać, że „głupi Europejczycy” mieli tupet się z nich śmiać. A my będziemy wspominani jako pokolenie, które omyłkowo używało określenia „chińszczyzna” jako synonimu tandety i bylejakości.

Ministerstwo szykuje pokaźne dofinansowania na zakup samochodów elektrycznych