Kuba Piątek, reprezentant Orlen Teamu, w pechowy sposób pożegnał się z Dakarem, doznając kontuzji złamania kości śródręcza już pierwszego dnia rywalizacji. Jak przyznaje sam zainteresowany, takich incydentów w ciągu roku zalicza tysiące.
Rozmawiamy dobę od twojego wypadku. Jak się czujesz?
Słabo, tym bardziej, że na biwaku miałem styczność z zawodnikami. Widziałem, jak wjeżdżają na biwak umorusani, zmęczeni… Ile bym dał, żeby też znaleźć się w tym gronie!
Ciężko się z tym pogodzić?
Strasznie to przeżywam, tym bardziej, że miało to miejsce na pierwszym odcinku. Tyle pracy włożyłem w to, żeby dobrze przygotować się do tego rajdu. Tyle osób mi zaufało i mnie wspierało.
Już w swoim dakarowym debiucie zostałeś pechowo wyeliminowany. Wówczas po odcinku prowadzącym przez wyschnięte słone jezioro twój motocykl odmówił posłuszeństwa. Czy to dla ciebie porównywalna sytuacja?
Smutek jest porównywalny. To mój trzeci Dakar i przerobiłem już chyba każdy scenariusz. Dwa lata temu miałem już siedem odcinków przejechanych, pokazałem się z dobrej strony i zebrałem cenne doświadczenie. Tym razem nie zdążyłem pokazać nic. 38. miejsce na etapie po wywrotce, ze złamaną ręką, to nie jest złe osiągnięcie, ale co z tego? Liczy się meta – to był mój cel.
Czy możesz coś sobie zarzucić?
Jeszcze gdybym szarżował, próbował coś komuś udowadniać, to mógłbym coś sobie zarzucać. Ale nie. To była taka wywrotka, jakich w ciągu roku zaliczam tysiąc.
Co dalej? Wracasz do Polski?
Muszę wracać. W czwartek mam samolot do Polski, a w kolejny wtorek umówioną operację. Będę trzymał kciuki za chłopaków, ale już z kraju.