Rajd Gdańsk Baltic Cup zakończył się ponad 3 tygodnie temu, jednak jego echa nie milkną do tej pory. Impreza była mieszaniną absurdu, niedowierzania, organizacyjnych braków i rywalizacji sportowej pomiędzy rekordowo niską w tym sezonie liczbą zawodników, co więcej – zespoły wciąż nie otrzymały zwrotu pieniędzy za odwołany odcinek testowy.
Po 3 tygodniach zawodnicy wciąż nie dostali swoich pieniędzy. Przypomnijmy – minimalna kwota wpisowego na odcinek testowy wynosi w tym sezonie 500zł. Dyrektor rajdu ustalił tym razem kwotę równą 750zł. Rozmawialiśmy dzisiaj m.in. z Łukaszem Kotarbą i najważniejszymi osobami w Subaru Poland Rally Team. Z udzielonych informacji wynika, że żaden z zawodników nie dostał jeszcze zwrotu należnych pieniędzy. Dodatkowo, osoby odpowiedzialne za strefę serwisową odmówiły zwrotu kaucji w wysokości 100 zł Łukaszowi Kotarbie. Zawodnik pozostawił stanowisko w porządku i ta decyzja była dla niego zupełnie niezrozumiała.
Wszystko zaczęło wymykać się spod kontroli organizatorów już podczas zapoznania z trasą. Przejazd przez poszczególne próby był wtedy przerywany zarówno przez leśników, jak i przez władze gmin. Powód? Według samych zainteresowanych organizator nie zwrócił się przed imprezą do odpowiednich organów w celu otrzymania pozwolenia na przeprowadzenie rajdu. Spowodowało to decyzję o zmianie trasy tuż przed rozpoczęciem imprezy. Najciekawiej działo się jednak na odcinku testowym.
Tuż za metą próby sołtys oraz mieszkańcy wioski Otomin utworzyli blokadę. Według nich organizator nie posiadał zgody na przeprowadzenie tam jakichkolwiek zawodów. Po chwili załogi wróciły do serwisu. Ze względu na to, że odcinek testowy jest w tym sezonie dodatkowo płatny, Zespół Sędziów Sportowych wydał decyzję, która nakazywała dyrektorowi zawodów dokonanie zwrotu pobranych za udział w próbie opłat. Komunikat poniżej:
O zdanie zapytaliśmy również osoby decyzyjne rajdu, w tym dyrektora – Lesława Orskiego. Według niego odpowiedzialność za przerwanie odcinka testowego leży wyłącznie po stronie zawodników. Organizator przypomina, iż książce drogowej wyraźnie zaznaczone było, że po linii mety na odcinku dojazdowym prędkość nie może przekraczać 30 km/h. Przepis ten miał być notorycznie łamany, co nie spodobało się mieszkańcom wioski. Ponadto, Lesław Orski postanowił skontaktować się w tej sprawie z przedstawicielami PZM tak, aby ci, którzy dopuścili się złamania przepisów mieli nauczkę na przyszłość. Dyrektor nie podał terminu, w którym pieniądze zostaną zwrócone.
Postanowiliśmy również skonsultować się z przedstawicielem z ramienia PZM – Jarosławem Noworólem. Ten był kompletnie nieświadomy zaistniałego problemu i polecił skierowanie sprawy do organów związku. Z tej strony padła także zapowiedź głębszego zbadania sprawy i odpowiedniej interwencji.
Sprawa na ten moment wydaje się rozwojowa. Jak to się wszystko potoczy?