Oczy świata motoryzacji zwrócone są dziś na Brukselę, ponieważ Komisja Europejska przedstawi przełomową dla branży propozycję. Pakiet energetyczno-klimatyczny ma doprowadzić do zakazu silników Diesla i benzynowych od 2035 r. Jednak przecieki wskazują, że przepisy skonstruowane są tak, aby jednostki spalinowe nie opłacały się dużo wcześniej. Pomysł oprotestowała już Francja, a teraz dołączyli do nich Niemcy. Czy słusznie?
Pieniądze albo klimat
Wczoraj pisaliśmy już, że prezydent Francji, Emmanuel Macron zwołał naradę z przedstawicielami rodzimych koncernów. Celem było omówienie sytuacji, bowiem zbyt szybka i przymusowa elektryfikacja samochodów grozi masowymi zwolnieniami w branży. Zagrożenie odczuwają nie tylko pracownicy fabryk wielkich marek, ale także mali poddostawcy. Okazuje się bowiem, że długoterminowe kontrakty mogą być zaraz wyrzucone do kosza, bowiem radykalne przepisy mogą wykluczyć z eksploatacji nawet auta hybrydowe.
Teraz widmo ogromnego kryzysu dostrzegają także Niemcy, dla których przemysł samochodowy jest jednym z filarów gospodarki. Niemiecki minister transportu Andreas Scheuer rozumie, że przed silnikami Diesla i benzynowymi staną surowe wymagania dotyczące redukcji emisji. „Ale one muszą być technicznie wykonalne” – zauważył polityk. To oznacza, że Niemcy próbują w ostatniej chwili wpłynąć na kształt przepisów, aby nie doprowadzić do ekonomicznego kryzysu. Wiele wskazuje na to, że dzisiejsza prezentacja Komisji Europejskiej może być dopiero początkiem wojny o zakaz Diesla i benzyny.
Czy jest jeszcze czas?
W całej sprawie jest jednak też druga strona medalu. Agresywna polityka może być po prostu nieunikniona. Klimatolodzy biją na alarm, ponieważ tak powolna redukcja emisji CO2 może doprowadzić do poważnych zmian na Ziemi. Niektóre konsekwencje ludzkość może odczuwać wiekami, a inne mogą być nieodwracalne. W zeszłym miesiącu Światowa Organizacja Meteorologiczna oszacowała, że już w 2026 r. możemy nie osiągnąć celów określonym w Porozumieniu Paryskim. Eksperci ONZ przestrzegają, że nasza planeta rozgrzewa się szybciej niż zakładano i emisję gazów cieplarnianych trzeba ciąć bardziej drastycznie.
Warto przypomnieć, że zmiany, które zaproponują unijni urzędnicy to tylko jedno z wielu zagrożeń dla silników spalinowych w Europie. Równolegle trwają działania, mające określić kształt nowej normy emisji spalin Euro 7. Te mają zadebiutować w drugiej połowie dekady i z dotychczasowych plotek wynika, że mają być pogrążające dla Diesla i benzyny. Branża samochodowa jest tym mocno zaniepokojona, ale z drugiej strony przejmuje się głównie ekonomią, a nie globalnym ociepleniem. Warto pamiętać, że producenci samochodów już ponad 50 lat temu wiedzieli, że silniki spalinowe przyczynią się do zmian klimatu. Wtedy zamieciono to pod dywan dla dobra biznesu. Dziś z tych samych pobudek próbuje się opóźnić wejście w życie surowych przepisów. Wbrew klimatologom, księgowi najwyraźniej wierzą, że jest jeszcze czas.