WRC Motorsport&Beyond

50-latek chciał znów przeżyć młodość. Kupił VW Golfa GTI z 1983 r. i władował w niego ponad pół miliona złotych! Potem odbiło mu jeszcze bardziej

Życie pokazuje, że dla ukochanego samochodu mężczyźni są w stanie wydać niewyobrażalną fortunę. Trzeba jednak przyznać, że inwestycja 600 tys. zł w Volkswagena Golfa GTI pierwszej generacji to szalona miłość.

Za tyle forsy można kupić dziś chociażby Nissana GT-R Track Edition. Pewien Kanadyjczyk wolał przeznaczyć jednak przeznaczyć to na legendarnego hot hatcha, a w zasadzie na ekstremalne doinwestowanie Volkswagena Rabbit GTI (po taką nazwą w latach 80′ Golf był sprzedawany w USA i Kanadzie).

Historia tego niezwykłego uczucia do niemieckiej maszyny sięga 1984 r., gdy wraz ze swoją dziewczyną (a dziś żoną) przejechał Rabbitem GTI ponad 3000 km z Vancouver do San Francisco i z powrotem. Pan Derek Spratt wspomina to jako przygodę życia, która odcisnęła na nim piętno.

W 2011 r., gdy Kanadyjczyk ukończył 50 lat postanowił, że znów przeżyje młodość. Udało mu się ponownie kupić Rabbita GTI z 1983 r. i zabrał się do pracy przy nim. Niezliczone weekendy i nieprzespane noce zaowocowały wieloma wyjątkowymi przeróbkami, które uczyniły amerykańskiego bliźniaka europejskiego Golfa prawdziwym pociskiem na kołach.

Oryginalny silnik o mocy 90 KM poszedł w odstawkę. W jego miejsce osadził jednostkę ABA rozwierconą z dwóch litrów na 2092 cm3. Po serii skrupulatnych modyfikacji wykrzesano aż 240 KM. Przy masie własnej 816 kilogramów powodowało to zastrzyk niezwykłej adrenaliny. Zwłaszcza, że pojazd podrasowano nieco w rajdowym stylu poprzez krótką skrzynię biegów i szperę Quaife.

Oprócz tego maska, pokrywa bagażnika i zderzaki zostały zrobione na zamówienie z karbonu. O sportowym zawieszeniu i wydajniejszych hamulców nie trzeba wspominać. Klasyczne reflektory przeszły aktualizację do technologii LED-owej. W środku znalazł się z kolei cyfrowy wyświetlacz oraz 1200-watowy system audio. Grubo jak na dziś już 59-latka.

Wydawałoby się, że dzieło jego życia będzie zdobić garaż Dereka Spratta do końca jego dni. W końcu jak sam relacjonuje poświęcił Volkswagenowi 12 tys. godzin pracy oraz 140 tys. dolarów (ok. 600 tys. zł). Jednak mężczyzna w ubiegłym miesiącu uznał, że da szansę przeżyć w nim wyjątkowe chwile pewnej młodej parze z Vancouver, które hardcore’owo stuningowane auto oddał za „ułamek kosztów modyfikacji”.

Przyczyną tego mało logicznego ruchu była jednak chęć wejścia w zupełnie nowy projekt. Pan Derek Spratt zabiera się teraz za Volkswagena Beetle z 1961 r. Mężczyzna przerobi zabytkowego Garbusa na samochód w pełni… elektryczny.

VW Golf GTI Mk1, którym jeździł Jeremy Clarkson jest na sprzedaż! Podobno odpicowany bardziej niż ten z muzeum w Wolfsburgu