Kończyć oes z zatartym silnikiem i kłębami dymu w samochodzie, a pomimo tego wygrać rajd? Takiego wyczynu na jednej z rund pucharu Śląska dokonał w ubiegłym sezonie Rafał Telega. Jak do tego doszło?
Kierowca wspólnie ze swoją panią pilot, Jarmilą Wlach, tworzy bez wątpienia jedną z najsympatyczniejszych załóg śląskiej amatorki. W których cyklach oglądamy Rafała, dlaczego uwielbia Malucha i co lubi robić w wolnym czasie? Przeczytajcie wywiad, który ukazał się w trakcie ubiegłego sezonu w Magazynie Rajdowym WRC.
WRC: Runda pucharu Śląska w Gorzycach musiała być dla ciebie niesamowitym przeżyciem. Pomimo faktu zatartego silnika wygrałeś rajd! Jakie emocje towarzyszyły ci na mecie?
Rafał Telega: Ten rajd zapamiętam na bardzo długo. Zacznę może od tego, że Rajdowy Puchar Śląska z każdą kolejną rundą ma dla swoich zawodników coś nowego i zarazem niesamowitego. Zazwyczaj są to trasy, o których później długo się jeszcze opowiada. Tym razem nie było inaczej i organizatorzy przygotowali dla nas długie partie szutrowe na dwóch odcinkach specjalnych. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak ta część trasy wyglądała po każdej pętli. Wyboje, ostre kamienie i wysoka temperatura to mieszanka wybuchowa dla samochodów takich, jak mój Maluszek. Trzymałem dobrą pozycję, lecz chcąc ją poprawić zaryzykowałem, dając z siebie 110% . Wtedy właśnie zaczął spełniać się czarny scenariusz. Około połowy ostatniego oesu odczułem spadek mocy i spalanie stukowe. Jak wcześniej wspomniałem, temperatura tego dnia była naprawdę wysoka, wręcz zabójcza dla silnika. Do mety brakowało około trzech kilometrów. Maluch słabnął, a moje zdenerwowanie rosło. Kłęby dymu z silnika dostały się do środka i niestety, już wiedziałem, że to koniec. Safeciarze, podnosili mi taśmy, żebym zjechał na bok. Już chciałem się poddać i zacząłem zjeżdżać z trasy. Wtedy Jarmila, moja pilotka krzyknęła: – Nie rób tego! Dokończmy ten rajd! W ostatnim momencie odbiłem kierownicą i wróciłem na trasę. Jakimś cudem dojechaliśmy do mety. Czułem wtedy złość, smutek, żal, ale i zarazem szczęście i radość, że ukończyliśmy ten wymagający odcinek. Byłem prawie pewny, że z miejscem na podium mogę się pożegnać. Stałem na serwisie załamany, bo straciłem wszystko to, o co walczyłem w ciągu całego dnia i okresu przygotowań. Po chwili ku mojemu zdziwieniu podchodzili do mnie znajomi i zaczęli gratulować pierwszego miejsca. Byłem naprawdę w wielkim, wielkim szoku. Ale tak właśnie było. Może i cudem, ale wygraliśmy ten arcytrudny rajd.
A jak podobał ci się ten rajd sam w sobie?
Jak wspomniałem wcześniej, organizatorzy RPŚ lubią nas zaskakiwać. Trasy tego dnia były świetne, ale zarazem bardzo wymagające i techniczne. Trudno uwierzyć, że to są rajdy amatorskie. Swoim poziomem zaskoczyłyby niejednego zawodnika z licencją. Jeśli chodzi o szutry, to osobiście je uwielbiam. Są doskonałym sprawdzianem umiejętności i techniki jazdy.
Od razu zapowiedziałeś, że szybko odbudujesz silnik, bo czekają cię kolejne imprezy. Jak wyglądał proces reaktywacji Malucha?
Niestety, straty były na tyle duże, że musiałem od podstaw złożyć nowy silnik. Gdy emocje po rajdzie opadły, od razu zacząłem jego budowę. Musiałem pogodzić życie rodzinne z pracą i z czasem spędzonym w garażu nad rajdówką. Na szczęście konstrukcja silnika malucha nie jest skomplikowana, więc wystarczyło parę nocy spędzonych na warsztacie. Wiedziałem, że terminy kolejnych rajdów zbliżają się wielkimi krokami, więc nie mogłem odpuścić.
Od lat obserwujemy cię w Fiacie 126p. Dlaczego właśnie ten samochód?
Rajdowym Maluszkiem jeżdżę od ponad siedmiu lat. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Od małego uwielbiałem małe Fiaty. Tylny napęd, minimalna ilość elektroniki, prostota i klasa sama w sobie. To po prostu polska legenda motoryzacji, która przy okazji całkiem fajnie radzi sobie na oesach.
No właśnie, jak ci się nim jeździ, czy podróżowanie takim autem niesie za sobą jakieś szczególne wyzwania?
Charakterystyka jazdy tym samochodem jest wymagająca i czasem nieprzewidywalna. Czerpię wiele radości z tego auta i wiem, że żadne inne nie da mi tyle frajdy. Nie oszukujmy się, rajdowym Maluchem trzeba umieć jeździć. To auto jest bardzo krótkie, a co za tym idzie, trzeba doskonale wiedzieć jak z nim postąpić na zakrętach, żeby nas nie obróciło. Mamy tutaj bardzo niewielki czas na reakcję, a środek ciężkości przeniesiony na tył wcale w tym nie pomaga. Nadsterowność nie jest mu obca, co można zobaczyć na odcinkach rajdowych. No cóż, my czerpiemy z tego po prostu ogrom radości i wiemy, że to podoba się również kibicom.
Nie myślałeś kiedyś o zmianie samochodu i walce o wyższe pozycje w generalce?
Kilka razy startowałem moim BMW E36 i choć zabawa była przednia, to jednak Maluch wygrywa pod każdym względem. Nie potrzeba mi wygrywać generalek mocniejszym samochodem. Lubię to co robię z ludźmi, którzy mnie otaczają. Atmosfera na rajdach jest nie do opisania. Walczymy w jednej klasie, jednocześnie nawzajem sobie kibicując. Nigdy nie mówię nigdy, ale póki co nie planuję zmiany samochodu.
Gdzie Rafał Telega widzi się za pięć, czy dziesięć lat? Planujesz rozwój i przejście do wyższych serii, czy wolisz pozostać w Maluszku w amatorce?
Zacznę może od tego, że na pierwszym miejscu u mnie jest zawsze dobra zabawa. Maluszek daje mi z jazdy tyle frajdy, że żadne inne auto nie jest w stanie się z nim równać. Wiele dobrego z nim już przeżyłem, więc nie miałbym serca odstawić go w kąt i przesiąść się do czegoś innego. Nawet jeśli przed domem stałyby dwa samoloty, cztery tiry i dwie łodzie podwodne, to dla mojego małego brzęczka zawsze znajdzie się miejsce. Poza tym, poziom dzisiejszych rajdów amatorskich jest tak wysoki, że dorównuje tym licencjonowanym. Nie mam więc potrzeby przechodzić do wyższej rangi. Na takich odcinkach, po jakich mam okazję jeździć, ja już czuję się jak zawodowy kierowca rajdowy.
Opowiedz coś o swoim pilocie. Jarmila Wlach pomaga ci chyba nie tylko w samochodzie?
Jarmila jest moją życiową partnerką od 2012 roku. Wtedy zaczynałem swoją przygodę z rajdami samochodowymi. Początkowo miałem innego pilota, ale z biegiem czasu wiele się pozmieniało i od sierpnia 2017 prawy fotel zajmuje Jarmila. Pamiętam jak się bała i mówiła, że nigdy nie będzie mnie pilotować, ale jak wiadomo kobieta zmienną jest i przyznam, że bardzo dobrze odnalazła się w nowej roli. Do dziś wspomina swój pierwszy start ze zdenerwowaniem. Była to dwudniowa runda organizowana przez Rajdowy Puchar Śląska w Jastrzębiu-Zdroju. Dodam, że nasza córeczka miała wtedy kilka miesięcy, więc Jarmila musiała pogodzić dwie ważne życiowe role. Stres był ogromny, ale motywacja wzrosła wraz ze zdobyciem pierwszego miejsca. To ją bardzo zmotywowało i zachęciło do kolejnych startów. Dużo mi pomaga, załatwia wszystkie sprawy organizacyjne, na które ja po prostu nie mam czasu. Jeśli jest konieczność, to nawet szuka części do Malucha, które na daną chwilę są mi potrzebne. Oboje bardzo się uzupełniamy i myślę, że tworzymy naprawdę zgrany zespół. Nie tylko w życiu „rajdowym”, ale w tym osobistym także.
Czym zajmujesz się zawodowo?
Zawodowo jestem mechanikiem samochodowym w serwisie Opla. Kocham swoją pracę, bo jest ona także moją pasją, ale marzę o otworzeniu własnej firmy i warsztatu. Mam nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze. Kocham samochody i nie widzę siebie w innym zawodzie.
Czy podobnie do wielu innych zawodników każdą wolną chwilę spędzasz przy samochodzie, czy masz też inne hobby?
Jak wiadomo, praca nad Maluchem pochłania bardzo wiele czasu. Często kibice myślą, że rajdy to tylko szaleństwo na odcinkach, ale oczywiście to szaleństwo wiąże się też z wieloma poświęceniami, wyrzeczeniami i mnóstwem nocy zarwanych w garażu. Niestety, często tego czasu mi brakuje, ale jeśli zdarzy się tak, że odrobinę go zostanie, to jeżdżę wtedy na crossie. To moja druga pasja zaraz za rajdami. To mój sposób, żeby się odstresować i wyluzować. Kiedyś startowałem nawet w zawodach, ale teraz traktuję to jako hobby.
Kto wspiera cię w startach?
Zdecydowanie są to moi rodzice. Wiem, że zawsze zjadają nerwy gdy jestem na rajdzie, ale są ze mną od początku. Wspierają mnie jak tylko mogą i zawsze mogę liczyć na ich pomoc. Zostają z naszą córeczką za każdym razem, gdy my szalejemy na odcinkach. Jestem im za to bardzo wdzięczny, bo gdyby nie oni, nie zaszedłbym tak daleko. Wiem, że pewnie woleliby abym zawodowo grał w szachy, bo to nieco bezpieczniejszy sport, ale z drugiej strony wiedzą, ile radości dają mi rajdy. No i oczywiście Jarmila. Moja cudowna kobieta, przyjaciółka, matka mojego dziecka, pilotka. Jeśli kobieta akceptuje wszystko co robię i na dodatek wspiera mnie w tym, to nie można chcieć od życia więcej. Dużo jej zawdzięczam i szczerze, to jestem chyba największym szczęściarzem na świecie.