Radosław Typa, rajdowy mistrz Polski w klasie 2WD, podzielił się z nami wrażeniami z minionego sezonu. Kierowca Peugeota 208 R2 powrócił na odcinki specjalne mistrzostw Polski po wypadku na Rajdzie Karkonoskim 2015, gdzie spłonął jego samochód.
Powrót po pięciu latach
Łukasz Łuniewski: – Zacznijmy od początku. Ostatni raz na odcinkach specjalnych mistrzostw Polski pojawiłeś się pięć lat temu. Co zmotywowało Cię do powrotu. Po wypadku na Rajdzie Karkonoskim nie myślałeś, by już całkowicie zrezygnować ze startów?
Radosław Typa: – Oczywiście myśli były różne. Głowa mówi o rozsądku, serce podpowiada, co płynie w żyłach. Przerwa doskonale pokazała, że motorsport to nieodłączny element mojego życia. Bardzo długo się zastanawiałem, czy powinienem, czy warto, czy będę w stanie rywalizować itd. W pewnym momencie powiedziałem sobie, że startami odpowiem na te pytania. Kwestia sportu napędza mnie do codzienności. Zwyczajnie daje dodatkową motywację do cięższej pracy.
Czytaj też: Mikkelsen wraca do mistrzostw Europy. Kolejny rywal dla Marczyka
ŁŁ: – Zdecydowałeś się na powrót i wypadł on w doskonałym stylu. Jakie cele zakładałeś sobie przed sezonem? Wierzyłeś w szanse na mistrzowski tytuł, czy miał to być sezon na rozgrzewkę?
RT: – Absolutnie nie wiedziałem, na co mnie będzie stać w konfrontacji z szybkimi zawodnikami. Cały czas przyglądałem się rywalizacji w mistrzostwach Polski i widziałem bardzo wysoki poziom. Pojawiło się wielu szybkich i doświadczonych zawodników. Oczywiście jestem sportowcem i przygotowywałem się do tego skrupulatnie, dbając o najmniejsze szczegóły, ale konkurencja nie spała. Do tego ostatnie pięć lat, w przeciwieństwie do mnie, nabierała doświadczenia. Robiłem wszystko, żeby dobrze się odświeżyć i przypomnieć nazwisko, które kojarzyło się z gościem, który dawał gazu.
Odrodzenie jak feniks z popiołów
ŁŁ: – 3-2-1 niczym odliczanie do startu odcinka prezentują się Twoje tegoroczne wyniki. Który z rajdów był dla Ciebie najtrudniejszy, bo który dał najwięcej radości, chyba wiemy 😉
RT: – Tak to dokładnie było, jak odliczanie czasu przed startem. Przed Rajdem Rzeszowskim zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać i jakie będzie moje miejsce w szeregu. Jaką mam prędkość w porównaniu do konkurencji i czy będę sobie radził z czuciem auta. Starałem się poukładać wszystkie puzzle jak najlepiej w kwestii przygotowania samochodu oraz całego zespołu. Na prawy fotel zaprosiłem Szymona Gospodarczyka. Jeździliśmy w 2012 roku, wygrywając puchar Fiesty. Wiedziałem, że jest to mega profesjonalista i on również dawał mi duży komfort. Po zakupie auta zdecydowałem, że całą logistyką oraz przygotowaniem zajmie się bardzo doświadczona i profesjonalna ekipa HIGH TEC w składzie: Piotrek Orłowski, Wojtek Piszinger i Patryk Orłowski. Wszystkie moje działania nadzorował mój serdeczny kolega z olbrzymim doświadczeniem w sporcie motorowym Marcin Wójcik [mechanik Toyota Gazoo Racing-red.]. Zaznaczę, że to właśnie m.in. on był dużym impulsem do mojego powrotu.
Najtrudniejsze po powrocie, na pierwszym rajdzie były opisy trasy. Nie były perfekcyjne i trudno było mi zaufać. Dlatego też nie jechałem na zabój na Rajdzie Rzeszowskim i tam, gdzie nie byłem pewny, po prostu odpuszczałem. Nie podejmowałem zbędnego ryzyka. Miałem w głowie, żeby nie wypaść z trasy i nie zniszczyć auta.
Natomiast już Rajd Śląska dał dużo frajdy. Ostrożność na Rzeszowskim pokazała, że mimo wszystko mogę powalczyć, jestem mocno w grze. Tam różnice były bardzo małe. Dużą przyjemność dawała mi rywalizacja oraz atmosfera z zawodnikami. Wielu nie znałem osobiście, jednak często widziałem ich nazwiska wysoko w tabeli 🙂 Atmosfera była naprawdę super!
ŁŁ: – Jak układała się Twoje współpraca z Rallytechnology i pilotem? Nauczyłeś się czegoś nowego? Coś Cię zaskoczyło?
RT: -Każdy rajd uczy czegoś nowego i to są nowe doświadczenia. Czy mnie coś zaskoczyło? Trudne pytanie. Myślę, że to ja zaskoczyłem (śmiech). Co do kwestii przygotowania samochodu oraz obsługi to zajęła się wspomniana już firma HIGH TEC. Znamy się bardzo długo. Mam do nich olbrzymie zaufanie. To właśnie z nimi wcześniej osiągałem swoje sukcesy i gdy zdecydowałem się wrócić to tylko z nimi. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować ekipie, za genialną pracę, zaangażowanie i profesjonalizm. Bez Was nie byłoby narzędzia do wygrywania, to też Wasz sukces! Jeżeli chodzi o firmę Rallytechnology to też moi bardzo dobrzy znajomi, uczestniczyli wieloma elementami w moim powrotnym projekcie, byłem małą częścią ich zespołu.
ŁŁ: – Czy w tym sezonie był moment, gdy postawiłeś wszystko na jedną kartę? Czy była sytuacja, gdzie mogłeś zdobyć lub stracić wszystko?
RT: – Był taki moment. Uważam, że dreszcz przeszedł po plecach na Rajdzie Świdnickim-Krause na odcinku Jawornik – Kamionki. Dopadło nas tam oberwanie chmury, a my na slicku. To była ta chwila: Być albo nie być! Wiedziałem, że jak popełnię błąd to mam po sezonie. Wiedziałem też, że jak dużo przegram, to będzie ciężko o dobry końcowy wynik. Dlatego byłem mocno skoncentrowany i robiłem wszystko, żeby szukać trakcji na slicku w ulewie… Każde hamowanie, każdy zakręt był na pograniczu. Dostałem dodatkowej motywacji, w momencie, kiedy zobaczyłem podnoszące się krople z drogi, które wywołała poprzedzająca załoga.
Okazało się, że zbliżałem się do poprzedzającego mnie Macieja Lubiaka, który też jechał na slicku. Wtedy włączyła się taka sportowa złość i robiłem wszystko, żeby go dopaść. Na zjeździe przy maksymalnej prędkości zbliżałem się do samochodu największego konkurenta, który na moich oczach pojechał prosto. Wiedząc, że załodze nic się nie stało, wyminąłem Maćka i wiedziałem, że mam przewagę. Liczyłem, że nie przegrałem cennych sekund z innymi zawodnikami, którzy jechali na oponie deszczowej. Kiedy się okazało, że strata nie była duża, wzrósł apetyt i realna szansa na mistrzowski tytuł. Jednak to jeszcze nie był ten moment, kiedy się cieszyłem z wygranej, ponieważ kolejne odcinki były podobnie trudne, ale już przejechane na dobrej oponie. Szczęście dopisało. Końcówkę pojechałem książkowo. Wygrałem rajd i zostałem Mistrzem Polski! To naprawdę wymarzony powrót!
Brak cięć największym zaskoczeniem
ŁŁ: – Co zmieniło się w rajdach na przestrzeni ostatnich 5-10 lat?
RT: – Najbardziej znacząca zmiana to wygrodzenia i brak możliwości cięć. Zaskoczyło mnie to! Dodatkowo często zmieniły się nawierzchnie na odcinkach. Jakość dróg diametralnie się poprawiła i teraz jest zwyczajnie równo. Kiedyś walczyliśmy z utrzymaniem się na drodze na Michałkowej, a dziś to wąska autostrada.
Zmieniło się również podejście zawodników. Mam wrażenie, że wszyscy, którzy się ścigają, podchodzą do startów bardzo profesjonalnie. Nie ma w tym już zabawy i spontaniczności. Każdy koncentruje się na tym, żeby osiągnąć wynik, dysponuje bardzo wysokiej klasy sprzętem i dużymi zespołami. Większość zawodników ma szpiegów, co kiedyś było ewenementem.
Koronawirusa i plany na przyszłość
ŁŁ: – Jak wygląda poszukiwanie budżetu w dobie koronawirusa? Jest łatwiej przez mniejszą liczbę rajdów, czy nadal jest to ogromne wyzwanie?
RT: – Finansowanie to najtrudniejszy temat. Zawsze jest ciężko. Ja na szczęście miałem możliwość powrotu dzięki moim partnerom: Warmia Mazury, Novo Travel, Rallyschop, Vitabrii. Mam nadzieję, że w tych trudnych dla wszystkich czasach uda się pozyskać kolejnych partnerów. Już nie jako powracający Radek Typa, ale Radek Typa: Mistrz Polski.
Czytaj też: Bartłomiej Boruta: Pasja napędzała nas do pracy w mistrzowskim sezonie [Wywiad]
Nie ukrywam, że obserwując ostatnie lata, bardzo soczyście wyglądają polskie firmy z Orłem, które wspierają sport w szerokim zakresie… Moim celem jest pojawienie się w tym gronie…
ŁŁ: – Co dalej planuje Radosław Typa?
RT: – Godnie reprezentować swoich starych i mam nadzieję nowych sponsorów. Robić wszystko, żeby wygrywać! Kocham ten sport. To moje całe życie! Chcę to robić, tym bardziej, gdy są wyniki. Mam nadzieje, że to nie jest jeszcze czas na emeryturę. Do powrotu przekonali mnie też moi kibice, którzy bardzo miło przyjęli mnie w tym roku. Dziękuję!