Dwa tygodnie temu Williams Racing został sprzedany. Dorilton Capital mówił jasno, chce odbudować potęgę teamu. Wtedy napisaliśmy pół żartem, pół serio, że pierwszą decyzją powinno być zwolnienie Claire Williams. Scenariusz się ziścił.
W momencie sprzedaży zespołu rodzina Williamsów straciła nad nim jakąkolwiek kontrolę. Firma Dorilton Capital postawiła sprawę jasno – legendarna nazwa zostaje taka sama, a zespół nadal będzie miał bazę w bardzo dobrze rozwiniętym ośrodku w Grove. Przedstawicielstwo nowego właściciela mówiło, że czas na odbudowę tego teamu, ale nie mówiło nic o personaliach.
Wtedy Claire Williams, która obwiniana jest za zaprzepaszczenie dorobku życia swojego ojca, sir Franka, powiedziała, że zespół trafia w dobre ręce i będzie się rozwijał. Być może tak będzie. Ale już bez niej. Stało się jednak to, co dla wielu w momencie sprzedaży teamu było oczywiste – Claire Williams traci pracę. Przestanie ona pełnić funkcję szefa teamu po Grand Prix Włoch.
Claire Williams od małego była oczkiem w głowie sir Franka. Ten powierzył dowodzenie zespołu właśnie jej, a nie bratu, Jonathanowi, który zresztą miał to ojcu i siostrze za złe. On sam pracował i wciąż pracuje na niższych szczeblach ścigania, gdzie realizuje się z sukcesami. W przeciwieństwie do Claire, która wszystko zepsuła, a jej imię i nazwisko utożsamiane jest z jednym – porażką i upadkiem.
Teraz oczywiście wszyscy wypowiadają się o niej pozytywnie. Np. George Russell podkreślił, że gdyby nie szansa od Claire, nadal nie byłoby go w F1. W podobnym tonie wypowiadać będzie się cała reszta cyrku F1. Z szacunkiem… Będą mówić, że była świetna, że trafiła na trudny okres zespołu, że pewne rzeczy nie zależały od niej, że krytyka była nad wyrost itd. Ale… przecież to czysta kurtuazja. Przecież nikt nie powie o niej tego, co myśli naprawdę.