Naprawdę nie wiemy, jak to podsumować. Jakim cudem ten rowerzysta w ogóle się tam znalazł? Jakim cudem miał taką szybkość, aby wylecieć na rowerze jak z procy? Dlaczego poleciał prosto na samochód?
Tak naprawdę pytań jest tu więcej, niż odpowiedzi. Rowerzysta pojawił się znikąd. Dosłownie wyleciał z krzaków, leciał i swój lot zakończył na masce samochodu, który zjeżdżał z ronda. Facet uderzył dosyć mocno, dynamika i impet zdarzenia naprawdę były spore.
Jak w ogóle do tego doszło? Czy była tam gdzieś ścieżka rowerowa? Ciężko uwierzyć, aby znajdowała się akurat w takim miejscu. Chociaż może rzeczywiście tam coś było. Może nie ścieżka, a chodnik, albo cokolwiek innego. Krzaki bowiem w tym miejscu mają lekką przerwę, więc może ludzie rzeczywiście tamtędy przechodzili.
Ale jakim cudem facet na rowerze uznał, że jazda tamtędy z pełną prędkością i wyskok na drogę będzie dobrym pomysłem? Nie pomyślał, że lepiej się zatrzymać i sprawdzić, czy coś nie jedzie? W tym przypadku pewnie skończyło się co najwyżej na złamaniach. To i tak szczęście, bo tym skokiem w innych okolicznościach mógł zakończyć swoje życie.