Unia Europejska pewnym krokiem dąży do uśmiercenia wszystkiego, co lubimy w motoryzacji. Ale mamy nowe przepisy. I to, co „specjaliści” od bezpieczeństwa i ekologii wymyślili teraz, wychodzi chyba poza standardy. Absurd!
W Brukseli po staremu – ślimak to ryba, marchewka to owoc, a samochody to śmierć. Nie mówiąc nawet o dieslu, bo to niebezpieczeństwo na skalę bomby atomowej. No i Unia tak sobie powolutku robi wszystko, abyśmy znienawidzili samochody. Wprowadza nowe przepisy tak, aby nikt nie chciał kupić nigdy więcej nowego auta.
Normy emisji spalin sprawiające, że silniki są mniejsze od butelki wina, jakieś idiotyczne restrykcje, obowiązkowe wyposażenie itd. Wszystko to sprawia, że nowe samochody są nienaturalnie drogie, ale zarazem nic sobą nie prezentują i w większości są nudne jak telenowela zakrapianych przygód syna Zenka Martyniuka.
Nowe przepisy unijne
No i myk. Mamy kolejny idiotyczny przepis. Mianowicie – obowiązkowy ogranicznik prędkości. Takowy będzie obowiązkowo montowany w każdym samochodzie, który będzie sprzedany na terenie Unii Europejskiej od stycznia 2022 roku.
Nowe samochody mają przecież wbudowane GPS-y itd. Pokazują nam na jakiej drodze się znajdujemy, jakie obowiązuje tu ograniczenie prędkości itd. Aspekt czysto informacyjny, więc jest OK. Ale nie dla Unii, bo ona chce nas edukować. Ona chce uczyć nas jak prowadzić własny samochód i co jest dla nas lepsze. Jeśli ma uczyć nas tak samo, jak twierdzi, że ślimak to ryba, to ja dziękuję. Chyba jednak podziękuję…
OK, te systemy, ograniczniki prędkości nie zablokują przyśpieszania np. kiedy miniemy 50 km/h w zabudowanym. Natomiast auto będzie się na nas powoli obrażało. Będzie jak nieznośne dziecko, które nie może dać za wygraną, więc będzie krzyczeć, tupać nogą i płakać aż do momentu, kiedy zrobimy tak, jak mu się podoba.
Kierowcy będą źli…
Jak będzie to robił samochód? Prawdopodobnie będzie nam odcinał osiągi po przekroczeniu dopuszczalnej prędkości. Tak więc będziemy na drodze o ograniczeniu 50 km/h i po przekroczeniu 50, stracimy moc, osiągi, a pedał gazu będzie stawiał o wiele większy opór. A jeśli to nie pomoże, kto wie. Zacznie wyć jakiś alarm, dostaniemy sygnały dźwiękowe, a pedał gazu zacznie wibrować. Pewnie w wersji v2 jakiś elektroniczny Mike Tyson siedzący na tylnej kanapie będzie nas tłukł po głowie i krzyczał, abyśmy zwolnili.
Wprawdzie Unia uznała podczas testów, że sygnały dźwiękowe najbardziej irytują kierowców. No ale… przecież właśnie o to im chodzi, czyż nie? Co potem? Obowiązkowe kamery w samochodach? Monitoring? Automatyczne zgłaszanie przekroczenia prędkości na policję? Zmniejszenie limitów prędkości do 20 km/h? Zakaz sprzedaży innych aut, niż elektryczne? Podsłuch?
Z dwojga złego… niech ci specjaliści lepiej zajmą się marchewkami i ślimakami. A motoryzację i kierowców zostawią w świętym spokoju. Ewentualnie, niech te ich jaśnie oświecone przepisy obowiązują tam u nich… w Brukseli.