WRC Motorsport&Beyond

Diesel to największy chłam w historii motoryzacji. Kto jeszcze jeździ tymi śmierdzącymi kopciuchami?

diesel

Wielu z was wydaje się, że nasze artykuły to ciągłe narzekanie. Głównie na silniki typu Diesel, podobno tak bardzo znienawidzone przez naszą redakcję. Ale czy rzeczywiście tak jest? Czasami warto przeczytać coś więcej, niż tylko nagłówek i komentarze innych osób.

Diesel to największy chłam w historii motoryzacji. Kto jeszcze jeździ tymi śmierdzącymi kopciuchami? – czy taka jest linia naszej redakcji? Niezupełnie, albo jeśli już, to na pewno nie wszystkich. Choć pewnie byście tego chcieli, albo i wręcz oczekiwali – wtedy wasza wizja celowego oczerniania diesli i wybielania elektryków – jeszcze lepiej, płatnego – by się sprawdziła. Ale nie jest to zbyt mądre.

Cały szał na samochody elektryczne i negowanie diesla to jest jakiś kompletny idiotyzm – o czym ja sam pisałem w moich artykułach co najmniej kilkanaście razy. Każdy, kto ma w głowie trochę rozumu, będzie wiedział o co chodzi. Będzie wiedział, że elektryki nie mają nic wspólnego z rzekomą ekologią. I będzie też wiedział, że „zeroemisyjność” to bajka, a diesel w rzeczywistości nie jest tak szkodliwy, jak twierdzi którykolwiek z polityków.

Temat jest jasny. Ktoś ma interes w tym, aby samochód elektryczny postrzegany był jako cudowny wynalazek mający zbawić ludzkość (i na pewno tym kimś nie jest nasza redakcja). A to przecież bzdury, bo prąd nie bierze się z nieba. Wystarczy popatrzeć na kominy elektrowni. Kiedyś trafiłem na interesujący tekst porównujący to, ile zanieczyszczeń do atmosfery wypuszczają diesle, a ile wypuszczają ich elektryki. Oczywiście pośrednio – bo chodzi tu o to, co musi zrobić elektrownia i ile wypuścić brudu do atmosfery, aby wygenerować prąd dla jednego elektryka na daną liczbę kilometrów. I co wyszło? Wyszło, że te liczby wcale nie są od siebie tak różne. To prawie to samo. I daleko tu od przepaści między rzekomą „zeroemisyjnością” i kopciuchami dieslami.

Kto jest prawdziwym szkodnikiem?

Podczas pierwszego lockdownu, kiedy cała Polska siedziała w domach, pojawiły się interesujące wyniki badań. Po drogach nie jeździły samochody, ludzie siedzieli wystraszeni w domach. I co? I okazało się, że jakość powietrza wcale się nie poprawiła, a wręcz przeciwnie – uległa pogorszeniu! To mogło położyć koniec pod bzdury eko-terrorystów o tym, że za zanieczyszczenie powietrza odpowiadają samochody. Jest zgoła odmiennie – odpowiadają za nie np. piece, ogrzewanie domów. Politycy plują się o auta, a przechodzą obojętnie ulicą, gdzie z kominów domów idzie dym czarny jak smoła. Ile razy sam byłem świadkiem takiej sytuacji – samo spacerowanie – to jeszcze nic. Ale sąsiedzi zaczynają palić w piecu i po kilku chwilach przy szczelnie zamkniętych oknach tak czy inaczej masz w mieszkaniu komorę gazową. I gdzie tu logika? Na te sytuacje ekolodzy są ślepi, ale plują się o auta, które produkują może promil tego, co jeden dom.

Zresztą, same normy emisji spalin i kolejne bzdury wprowadzane przez Unię Europejską sam nazywam idiotyzmem. Bo dla mnie to jest idiotyzm, który w sztuczny sposób ma doprowadzić do tego, że żaden producent nie będzie już produkował samochód z silnikami spalinowymi. Już teraz jest ciężko, a przy kolejnych normach… no cóż – silniki będą na granicy. To będzie granica możliwości wyprodukowania auta przy jednoczesnej pewności, że ten samochód będzie jako tako normalnie działał.  Kolejne normy sprawią, że takiego auta wręcz nie będzie dało się wyprodukować. Będzie to nieopłacalne, a zarazem karkołomne zadanie, a „nowymi” autami nikt nie będzie zainteresowany.

Diesel ma się dobrze. I będzie się miał…

Niektórzy mówią – przecież to naturalna kolej rzeczy. Przecież kiedyś silnik i samochód wyparł konie i wozy ciągnięte za nimi. Tak – to była naturalna kolej rzeczy, bo nikt nie nakładał na konie podatków, zakazów, norm, nie kazał chodzić im na trzech nogach i jeść przy tym wszystkim 30% tego, co jadł wcześniej. Wiadomo, to byłoby sztuczne zażynanie konia tylko dlatego, aby ludzie z nich zrezygnowali. Dokładnie tak dzieje się teraz. W sztuczny sposób zażyna się samochody z silnikami spalinowymi tylko po to, żeby ludzie kupowali kompletnie nieporęczne elektryki. I gdzie w tym sens, gdzie w tym naturalna zmiana?

Popatrzcie się co teraz oferują nam producenci. Jakieś 1-litrowe popierdółki w kształcie puszki po Pepsi. Wszystkie wyglądają tak samo – tak samo nijako, są bez duszy, bez wyrazu, bez niczego co mogłoby pociągnąć tłumy. Nikt się nie zakocha w takim aucie. Są wyjątki – jasne. Wciąż jakiś promil to auta piękne, mocne, budzące wyobraźnię. No właśnie – ale to już jest wyłącznie promil. A jeśli lobby się nie zmieni i UE nadal będzie brnęła w tych swoich głupich wymysłach, to będzie jeszcze gorzej.

Może więc warto się zastanowić kto jest prawdziwym wrogiem – nie tylko diesla, ale wszystkich samochodów z silnikami spalinowymi, prawdziwej i pięknej motoryzacji. Czy tym wrogiem jest nasza redakcja, czy ludzie wprowadzający nowe idiotyczne zakazy i normy, jednocześnie codziennie przekłamujący rzeczywistość?

Trochę rozumu…

OK – nie twierdzę, że samochody elektryczne to zawsze złom. Kilka z nich to naprawdę fajne propozycje. Drogie, może i cholernie drogie, ale niektóre są fajnymi autami. Chodzi o to, żeby ludzie sami sobie wybrali. No bo po co są te wszystkie zakazy i normy i ograniczenia? A no po to, żeby ktokolwiek te auta kupił. Bo jeśli chodzi o prosty wybór, bez żadnej otoczki, to nikt nie wybierze elektryka zamiast auta spalinowego. To chyba oczywiste. Dlatego ktoś chce doprowadzić do tego, aby to już nie był wybór, a konieczność.