WRC Motorsport&Beyond

Diesel i benzyna za 8 zł za litr w Polsce. Znamy datę, kiedy zaczną obowiązywać takie ceny na stacjach

lpg gaz autogaz

fot. freepik.com

Niestety, wydaje się, że pułap 8 zł za litr za diesel i benzynę w naszym kraju to już wyłącznie kwestia czasu. Ba, eksperci już podają nawet datę, kiedy może dojść do takiego stanu rzeczy. Nie ma się z czego cieszyć.

Zielony ład jest tematem wielu rozmów. Unia Europejska bierze się ewidentnie za tych, którzy nie wierzą w to, że samochody elektryczne to zbawienie dla świata. Diesel i benzyna? Nie, nie – to są paliwa, których unia już nie chce. A kto za to zapłaci? Oczywiście zapłacimy za to my – normalni obywatele.

fot. freepik.com

W zielonym ładzie jedną z kwestii jest opodatkowanie energii. To znaczy, że wytyczne będą takie, że nagle paliwa i węgiel pójdą zdecydowanie w górę. Znikną ulgi, podniesiona zostanie akcyza itd. A to oznacza, że zostało nam półtorej roku okresu przejściowego.

Według ekspertów właśnie od początku 2023 roku ceny paliw mogą wzrosnąć nawet do 8 zł za litr. Uderzy to w zwykłego obywatela. Wszystko to niesie za sobą mnóstwo patologii. Potraficie sobie to wyobrazić? Mój samochód ma bak o pojemności 40 litrów. Zazwyczaj tankuję 35 litrów, bo tak ustawiony jest komputer, że wtedy akurat pojawia się 0 km dystansu do przejechania. Mniejsza z tym…

I zobaczcie – rok temu tankowałem „do pełna” za jakieś 150 zł. Aktualnie tankuję już za ponad 200, bo ceny wzrosły do poziomu ponad 5,70 zł/litr. Kiedy ceny paliw rzeczywiście wzrosną do 8 zł za litr, za nalanie „do pełna” będę płacił już 280 zł…

To jest po prostu patologia…

Gdzieś widziałem taki obrazek utrzymany w podobnym tonie, gdzie pewien mężczyzna zatankował dokładnie na tej samej stacji, dokładnie tyle samo paliwa, miesiąc po miesiącu. W lipcu zapłacił za dokładnie to samo o 10 zł więcej, niż 31 dni wcześniej. W takim tempie moje tankowanie do pełna za 280, albo i 300 zł może nadejść szybciej, niż w 2023 roku.

fot. freepik.com

Generalnie sytuacja jest patologiczna. Ceny wszystkiego idą w górę w zastraszającym tempie, a z zarobkami od lat nie dzieje się praktycznie nic. Niech zarobki też rosną co 50 zł co miesiąc – wtedy nie ma problemu. Co wy na to? 600 zł podwyżki co roku byłoby chyba uczciwym rozwiązaniem? W takim stopniu przecież rosną ceny wszystkiego, więc dlaczego przeciętny Kowalski ma cały czas tracić?

Nie powiedziałbym, że wszędzie na świecie jest taki sam problem. Są kraje cywilizowane, gdzie ludzie zarabiają za swoją pracę normalne pieniądze. Jednocześnie te same kraje rozwijają od lat swoje odnawialne źródła energii. Tam całe to wymuszone przejście na elektrykę odbędzie się o wiele łagodniej. Nie dość, że tam ludzi na elektryki będzie po prostu stać, to jeszcze prąd do aut będzie stosunkowo tani i nie obwarowany dziesiątkami podatków.

Nas na elektryki z kolei nie stać. A prąd mamy nie z odnawialnych źródeł energii, tylko z węgla. Nie dość zatem, że nas na to nie stać, to jeszcze nasz prąd będzie obłożony dodatkowymi podatkami. Najgorsze w tym wszystkim są dwie rzeczy. Jedna, że wszystkie te zmiany zostały wymuszone i nie mają najmniejszego sensu. Druga, że nasi rządzący mają to gdzieś. Niech wszystko jest po staremu, przecież nie trzeba się rozwijać…