WRC Motorsport&Beyond

Jak kraina mistrzów w kilka lat stała się miejscówką dla hołoty

Kiedyś nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której bym nie spędził nocy za kierownicą samochodu w wigilijną noc. Trochę ubolewam, że to przeszłość. Już śpieszę z wyjaśnieniem dlaczego.

Motopasterki są świetną okazją do spotkań pasjonatów motoryzacji od wielu lat. Cała noc ze znajomymi, a na drugi dzień nie trzeba wstawać do roboty. Termin idealny. Właśnie dlatego imprezy te tak zyskały na popularności.

Niestety, popularność ma swoją cenę. I choć pewnie nie zawsze, to w przypadku motopasterki odbywającej się na Salmopolu tak właśnie jest. Postanowiłem podzielić się z wami przemyśleniami na temat tej jednej z najbardziej kultowych motopasterek w Polsce.

Piękne czasy

Cofnijmy się kilka dobrych lat. Na przełęczy słychać przede wszystkim silniki maluchów. Ich kierowcy nie są przypadkowymi osobami. Możemy tam spotkać przyszłych profesjonalnych kierowców rajdowych, przyszłych mistrzów Polski. Jeżdżą tam ludzie, którzy już wtedy mają wyrobioną markę w rajdowym środowisku. Pokonują oni całą trasę przełęczy, która w jedną stronę liczy około 8 kilometrów. Ćwiczą kunszt rajdowy, wyczucie samochodu, walczą z grymaśnymi samochodami i jedną z najbardziej wymagających tras w Polsce, a wszystko to w prawdziwie zimowej aurze.

Fot: Jarosław Kras

Wzajemny respekt

Mijają kolejne lata. Salmopol staje się coraz bardziej popularną miejscówką, choć nadal nie ma tam tłumów rozwydrzonych dzieciaków w tanich BMW. To jeszcze nie ten etap, w którym samochód do upalania kosztuje tyle, co dobrej jakości klocki hamulcowe. W motopasterkę widać więcej policji, ale nadal panuje tam wzajemny szacunek. Ludzie mają swoje święto. Sielankowy nastrój raz po raz zagłusza lecące bokiem quattro lub Subaru. Policja biernie obserwuje i nie ingeruje, bo wszystko jest w granicach zdrowego rozsądku.

Negatywny przełom

Niestety dotarliśmy mniej więcej do roku 2015. Rozwój motoryzacji i swego rodzaju dobrobyt sprawia, że BMW można kupić za 2-3 tysiące złotych. Do Audi z napędem quattro trzeba dołożyć jeszcze trochę grosza, ale nadal stać na to wiele osób. Powoduje to przypływ młodych kierowców z rajdowymi, czy tam driftingowymi ambicjami. Teoretycznie nie ma w tym nic złego. Jest jednak druga strona medalu.

Młodzi kierowcy, którzy trenują na bezpiecznych drogach o odpowiedniej porze i panują nad swoimi samochodami, są pozytywnym następstwem taniej motoryzacji. Dzięki temu na drogach pojawia się więcej dobrych kierowców. Z drugiej strony są osoby, które wsiadają po raz pierwszy w mocny samochód i myślą, że po nauce jazdy i ukończonej karierze w Colina są mistrzami kierownicy. W ten sposób na Salmopolu w pasterkę pojawiają się kierowcy, którzy na szybach powinni mieć przyklejony zielony listek, a ich szczytem ambicji jest ślizganie się „po patelni” przy 15 km/h.

Sam miałem wątpliwą przyjemność widzieć, jak osiemnastolatek za kierownicą Audi 80 z trzema pasażerami w środku zalicza dwa piruety i wbija się w bandę śniegu po drugiej stronie drogi przy mniej więcej 40 km/h. Ciężko tu mówić o jakiejkolwiek sztuce prowadzenia samochodu. Niestety to nie jest najgorszy gatunek ludzi, którzy przyjeżdżają na lokalną motopasterkę.

Właśnie w 2015 roku byłem świadkiem sytuacji, w której „na patelni” pijane Sebixy rzucały butelkami i śniegiem w odjeżdżające z przełęczy radiowozy. Myślę, że to był przełomowy moment, który zabił tę imprezę. Naturalnie policja interweniowała, ale na próżno było szukać winnych w takim tłumie ludzi. Odważne Sebixy oczywiście szybko podkuliły ogony i zniknęły gdzieś między ludźmi. To był ostatni rok, w którym policja częściowo odpuszczała zgromadzonym na przełęczy.

Po raz ostatni na motopasterkę na Salmopolu pojechałem w 2016 roku. Na patelni stały 2 czy 3 radiowozy. Kolejne krążyły w te i z powrotem. Na samym szczycie stały następne policyjne busy. Sygnał był dla ludzi jasny – koniec z przymykaniem oka. Po 5 minutach postoju i wypalonej fajce przez kolegę opuściliśmy przełęcz na rzecz innych miejscówek w okolicach, gdzie upalaczy praktycznie nie było, a tym bardziej policji. To był mój ostatni wyjazd na motopasterkę.

Z tego, co już słyszałem, w tym roku policja także praktycznie zablokowała imprezę, bez której nie byłem kiedyś w stanie się obyć. Teraz omijam ją szerokim łukiem tak jak wielu kierowców z okolic. Nie oznacza to jednak, że góry nocą milkną.

Góry nadal żyją

Mam to szczęście mieszkać przy jednym z odcinków rajdu Wisły. Nocą z okna mam przyjemność widzieć samochody z elektrowniami na maskach oświetlające okolice. Profesjonaliści od lat niezmiennie korzystają z górskich ośnieżonych dróg, przygotowując się do rajdowego sezonu. Na szczęście, to gdzie ich dokładnie spotkać i kiedy, wie już tylko nieliczna grupa ludzi. Z jednej strony ubolewam, że nie jest to Salmopol, a z drugiej cieszę, że widowisko trwa nadal, ale przy znacznie uszczuplonej publice i przez cały zimowy sezon.