Ochotnicza straż pożarna w Miłobądziu (woj. pomorskie) opublikowała zdjęcia doszczętnie spalonego BMW i8. Właściwie tylko po felgach można rozpoznać, że kiedyś był to samochód. Pożar hybrydowego pojazdu gasiły trzy zastępy straży. Zdjęcia mrożą krew w żyłach i rodzą pytanie: czy służby ratowniczo-gaśnicze są gotowe na nadejście fali elektryków?
Mówcie co chcecie, ale dla mnie tego typu obrazki bardziej mrożą krew w żyłach, niż zdjęcia z wypadków, na których widać samochody owinięte wokół drzew. Bo wypadki zwykle wynikają z błędu człowieka, a pożar samochodu jest czymś, co znajduje się zupełnie poza naszą kontrolą.
Do pożaru hybrydowego BMW i8 doszło w Zajączkowie nieopodal Tczewa. Nie wiadomo co spowodowało pożar. W zdarzeniu nikt nie został poszkodowany. Na miejscu pracowały trzy zastępy straży pożarnej, które przez kilka godzin walczyły z płonącym samochodem. Najpierw trzeba było ugasić pożar, a później długo schładzać wrak, aby ponownie nie zajął się ogniem.
Baterie po pożarze trzeba chłodzić godzinami
Kilka miesięcy temu głośno było o tym, że pod jednym z holenderskich salonów samochodowych zajęło się ogniem takie samo BMW i8 jak to w Zajączkowie. W tym przypadku holenderscy strażacy wykazali się jednak nie lada pomysłowością. Wiedząc, że baterie litowo-jonowe posiadają tysiące ogniw, które kolejno po sobie zajmują się ogniem, postanowili zanurzyć samochód w ogromnym zbiorniku z wodą.
Auto pozostawało zanurzone w wodzie przez 24 godziny, aby całkowicie ostudzić baterię i zapobiec dalszym pożarom. Skąd Holendrzy wzięli wielki pojemnik z wodą – nie wiem. Ale nie jest to raczej gadżet znajdujący się w standardowym wyposażeniu straży pożarnych.
Tesla: na pożar akumulatora potrzeba 11 tys. litrów wody
Najpopularniejszy dzisiaj producent aut elektrycznych posiada na swojej stronie internetowej całą instrukcję bezpieczeństwa, zawierającą rozdział dotyczący pożarów silników elektrycznych. W instrukcji czytamy, że do ugaszenia pojazdu elektrycznego może być potrzebne nawet 3 000 galonów wody (11 356 litrów), które należy skierować bezpośrednio na akumulator. Samo gaszenie może zająć do 24 godzin. W całym procesie uwalnia się masa trujących substancji.
– Płonąca bateria uwalnia toksyczne opary. Opary te mogą zawierać lotne związki organiczne, wodór, dwutlenek węgla, tlenek węgla, sadzę, cząstki zawierające tlenki niklu, glinu, litu, miedzi, kobaltu i fluorowodoru – czytamy w instrukcji bezpieczeństwa Tesli.
Widzimy więc, że do zgaszenia palącego się elektryka nie wystarczy zwykła gaśnica. Wpływ pożaru na ludzi i środowisko też nie jest marginalny.
Nie ma ucieczki od elektromobilności
Gdyby faktycznie po polskich drogach miało jeździć milion aut elektrycznych do 2025 roku, to nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak bardzo trzeba byłoby wtedy dofinansować Państwową Straż Pożarną, żeby była w stanie zapewnić bezpieczeństwo. Jakoś nie widzę dzisiaj strażaków czuwających przez 24 godziny przy każdym pojeździe, który zapali się na drodze.
Dzisiaj do pożarów samochodów elektrycznych w Polsce dochodzi rzadko, bo też nie jeździ ich po drogach zbyt wiele (dokładnie 2494 pojazdy typu PHEV oraz 4178 typu BEV – dane Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych).
Ciekawostką jest fakt, że technologia samochodów elektrycznych dojrzewała ponad 100 lat. Nad samochodami z napędem elektrycznym pracował już Thomas Edison w 1901 r. Wydawałoby się, że tego typu napędy otrzymały wystarczająco dużo czasu, aby osiągnąć perfekcję. Wygląda jednak na to, że jeszcze trochę trzeba nad nimi popracować.
5 argumentów za zakupem auta elektrycznego i jeden wielki przeciw